MIKOŁÓW'95 - raport Dhora
W dniach 28-29 grudnia, roku jeszcze
wtedy '95, odbył się kolejny (czyt. drugi i
nie ostatni) zlot użytkowników wszystkich
komputerów Atari (tj. XL/XE, ST/STe, F030)
Copy party miało okazję się odbyć w
Mikołowie, pod ogólną nazwą SILESIAN ATARI
OPEN '95. Ponieważ autor tego tekstu w
niewyjaśnionych okolicznościach znalazł się
w pobliżu obiektu, w którym rozegrał się
ten dramat, pozwoli on sobie na
przedstawienie szanownym czytelnikom paru
faktów, zdarzeń i refleksji z miejsca akcji.
Z powodu rozwijającej się choroby autora,
tekst będzie opiewał tylko i wyłącznie jego
przygody, a przede wszystkim osobę.
Zaczęło się od tego, że w jakiś sposób,
zupełnie przypadkowo znalazłem się w
pociągu relacji Zagórz-Gliwice. Mocni z
geografii zauważą, że jednym z miast w
którym ma okazje zagościć ten pociąg, są
Katowice. Nie wiem jak to się stało, ale w
tym właśnie skupisku ludności dokonałem
drastycznej w skutkach zmiany pociągu, na
taki jeden, jadący przez zupełnie mi wtedy
nieznany Mikołów. Ponieważ w Mikołowie, nie
chcąc wejść w konflikt z panem proszącym
mnie o okazanie biletu, opuściłem w trybie
natychmiastowym utajonym ten pociąg, nie
jest już dla nikogo tajemnicą, w jaki
sposób znalazłem się w tym owianym od
początku artykułu mrokiem mieście. Wypadki
potoczyłyby się inaczej, ale wpadłem przez
niesiony przeze mnie od początku mej
podróży śpiwór. Nieznany mi osobnik zagad-
nął mnie, czy aby przypadkiem nie zdążam
na CP. Na widok mojej miny, zaczął się
tłumaczyć, że gość z plecakiem i śpiworem, o
piątej rano, nerwowo rozglądający się na
boki, zawsze kojarzy mu się z
party(zantem). No cóż, nie miałem wyjścia.
Skoro w tym mieście są takie zwyczaje, a ja
zupełnie przez przypadek miałem w plecaku
sprzęt komputerowy firmy ATARI,
postanowiłem udać się z moim rozmówcą na
poszukiwanie party place. Z braku bliższe-
go rozeznania w okolicy postanowiliśmy
zasięgnąć języka u tubylców. Pierwsza taka
okazja nadarzyła się w osobie rodzaju
żeńskiego, podążającej w naszą stronę.
Po wzięciu głębokiego oddechu i odczekaniu
momentu zrównania się tej osoby z nami,
bez zastanowienia wypaliłem ułożoną
wcześniej formułkę, tj. Przepraszam panią,
jak możemy dojść do Zespołu Szkól
Mechanicznych ? (czy jakoś tak ). Chyba
podróż miałem rzeczywiście ciężką, bo
osoba rodzaju żeńskiego, z bliska okazała
się również, że starej daty, po nerwowym
spojrzeniu na mnie, kontynuowała swoją
wędrówkę, z wyraźnym, bo dwukrotnym
przyśpieszeniem. Jedyną dającą się
zauważyć odpowiedzią, był ruch ręki jak
przy odganianiu muchy. Uznaliśmy to za
jakąś wskazówkę, i już bez przeszkód
podążyliśmy w stronę mniej więcej nam
wskazaną. Drugi spotkany tubylec okazał
się osobą nad wyraz miłą i uczynną. Może
dlatego, że tym razem o drogę pytał się mój
towarzysz, a tubylec był rodzaju męskiego.
Oświeceni opowiedzią 'Nie wiem, ale to może
tam' bez trudu odszukaliśmy chodnik
prowadzący w tamtą stronę i konsekwentnie
podreptaliśmy po nim dalej. Po parunastu
sprawnych ruchach kończynami zuważyliśmy
budynek, którego tak usilnie szukaliśmy.
Pełni energii wpadliśmy do środka, i po
brutalnym przesłuchaniu panienki z okien-
ka dowiedzieliśmy się, gdzie należy się udać.
W końcu korytarza udało się nam natknąć
na pana, który mimo wczesnej pory siedział
przed komputerem. Ten miły człowiek
sprzedał nam za 120 tys. (lub po nowemu,
za 12 zł) kawałek papieru, który po
wypełnieniu mieliśmy mu oddać, oraz
troszkę mniejszy drugi kawałek papieru i
wspaniałą szpilkę. Po oddaniu tej większej
karteczki, rozczarowani, że nie zwrócił nam
ani grosza, udaliśmy się w głąb budynku. Po
chwili natrafiliśmy na grupkę wbrew
pozorom ludzi, którym mój dotychczasowy
towarzysz wydał się znajomy. On też tak
stwierdził, i dalej musiałem się błąkać już
sam. Nie trwało to długo, bo po usłyszniu
muzyki podążyłem w jej kierunku i po chwili
moim przekrwionym oczętom ukazała się
większa sala, w której jakiś fanatyk
porozkładał na stołach pełno komputerów.
Z początku myślałem, że to jakaś
wyprzedaż, ale zauważyłem całą masę
innych fanatyków, którzy zamiast spać o
tak wczesnej porze, bawili się
komputerkami. I wtedy mi się przypomniało,
że ja też jestem fanatykiem. Parę chwil
trwało zanim sobie przypomniałem czego to
maniakiem jestem, ale po chwili byłem już w
domu (nie, nie w moim. To taka przenośnia ).
No jasne, i wtedy też zrozumiałem, co robi w
moim plecaku Atari 65XE i stacja dysków,
oraz całe pudła dysków. Po dokładniejszym
rozejrzeniu się po sali prawie piałem z
zachwytu. W rogu zobaczyłem Joy'a (nie
wiem skąd, ale go znałem). Gdzieś pośrodku
mignął mi Vasco. O, nie, a tam przy
komputerze siedzi Miker !!!!!! O, P.W, tak , to
P.W, o raaaaaany, to rzeczywiście P.W !!!
Uaaałłł,a tam to pewnie jest Slaves !!!! Tak,
to on sam !! Dobrze, że nigdzie nie było
lustra, bo pewnie mój biedny umysł
zaliczyłby zgon od natłoku takich
znakomitych osobistości. Tylu wspaniałych
ludzi jednego ranka, to było coś
niesamowitego. Już nie potrzebowałem
swojej codziennej dawki na rozruch.
Zaczęło się copy party !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
(Teraz miała nastąpić barwna i obfitująca
w nieprzewidywalne zwroty opowieść
o rozkładaniu i podłączaniu sprzętu, oraz
jego póżniejszym przenoszeniu, ale bufor
na tekst nie pozwala mi w pełni oddać uroku
tego widowiska. Korzystając z okazji
chciałem pozdrowić wszystkich
użytkowników stacji XF-551...... Yo Konrad !!!
Jak zdrówko po tych paru godzinach
użytkowania ? :) .......)
Po spontanicznym przywitaniu się ze
znajomymi, którzy za nic nie mogli sobie
mnie przypomnieć (przynajmniej częściowo),
zaciągnąłem się do lotnej brygady, mającej
za zadanie zdobycie racji żywnościowych,
oraz zorientowanie się w terenie. Jej skład
jest objęty ścisłą tajenmicą, więc nie będę
wymieniał tutaj takich ludzi jak : Joy, P.W,
Slaves, X-ray, Bac oraz ja. Rozpoznanie
wypadło pomyślnie i bez strat. Po dotarciu
do centrum (?) Mikołowa, nie stwierdziliśmy
żadnych większych zagrożeń dla
uczestników party. Ludzie na nasz widok
przypominali sobie o niezakręconym gazie,
inni starannie kontemplowali ułożenie
płytek chodnikowych, a my pozwoliliśmy
sobie nawet na wejście do sklepu. Ponieważ
nie zostaliśmy zaatakowani, wietrzyliśmy w
tym podstęp, i zapadła decyzja o
przeprowadzeniu manewrów na pobliskim
stawie, który był obsadzony podejrzanymi
kaczkami (no bo kto z własnej woli wszedłby
do tak zimnej i brudnej wody, i to w dzień
naszego przyjazdu ?). Wykorzystaliśmy w
tym celu materiały wybuchowe zakupione
wcześniej. Jednak trudy podróży dały nam
w kość. Slaves miał problemy z nawiązaniem
kontaktu z wrogiem (za mały zasięg), a Joy
notorycznie wodował swoje pociski. Reszta
grupy skupiła się na obserwacji poczynań
wroga, ale kaczki wykazały totalny brak
woli walki. Wobec taktycznych uników
zaatakowanych obiektów, zaprzestaliśmy
działań zaczepnych, i udaliśmy się z
powrotem na party place. A tam było coraz
więcej ludzi, komputerów, i takich tam.
Trwała brutalna walka o przedłużacze,
lepsze miejsca, i wejście do tzw. WC. Niejaki
pan Konrad K. żywiołowo tłumaczył
niewiernym, że ta dioda wystająca mu z
atarki, to naprawdę jest od twardziela
zamontowanego wewnątrz. Ci którzy już nie
mogli wytrzymać takiego napięcia, luzowali
się przy pomocy niedokończonego jeszcze
od Ornety demcia 'OverMind' zrobionego
przez taką grupkę pt. Slight. Dla niektórych
momentem przełomowym było huczne
otwarcie bufetu w sali obok. Jednak miał on
tylko do zaoferowania, wobec rozpaczy
zainteresowanych, jakieś frytki i coś co
oni nazywali fasolą, czy jakoś tak, a czego
ja na wszelki wypadek nie próbowałem. Czas
nieubłagalnie sobie pędził dalej, na sali
pojawili się wciśnięci w garniturki ludzie z
Shadows, pojawiła się też osoba z różnych
przyczyn mi znana, a mianowicie Bob ( od
tego dnia z przedłużeniem xywki 'Ten Który
Myli Pociągi' ). Wszyscy gadali, kopiowali,
grali, kopiowali, krzyczeli, tuptali, oglądali,
kopiowali, chodzili, witali, palili, pili, śpiewali i
byli zmęczeni. A emocje rosły ze zbliżaniem
się momentu rozpoczęcia compo'tów.
Ludziska nerwowo zbierali prace, Paskud
marudził o selekcji, my mieliśmy go gdzieś, i
wszystko wskazywało na to, że za parę
chwil będzie już po wszystkim. No i zaczęło
się !!! Na początek ...... Cholera, zapomniałem
co było pierwsze..... Czyżby muzyczki na
STe/F030? Pewnie tak. No to wysłuchaliśmy
tego dziadostwa (z wyjątkiem 4-5 modułów,
na ogólną liczbę 14-stu, a może 13-stu), i
zaczęło się gfx compo na malucha. W
zasadzie błeeee......, ale niektóre prace
były ładnie przeniesione z innych
komputerów, lub zeskanowane ( no dobra,
kilka, tzn. 2-3, były na poziomie ). Jakby
tego było mało, dowalili nam 'grafikami' z
STe. Dobrze, że tego nie widzieliście. Całe
szczęście, że prac było aż 4 (a może i nie).
No i wtedy na ekrany wpadły szalone dema
na Atari XE/XL, w liczbie sztuk trzy, w tym
jedno nie dokończone ( to jak zwykle
Shadows !! ). Ponieważ demo grupki Bit
Buster's skończyło się na efektownym
przynudzaniu dots scroll'em ( no wiesz,
takim jak w demach Shadows'ów, Sight'u,
Hard'u itp....), wszyscy z zapartym tchem
czekali na demo Quasimodos i Shadows.
Jedyny koder grupy Quasimodos pokazał
kilka (czyt. 3 ) efekty, z których opad japy
mógł spowodować ładny i szybki zoom
rotator. Natomiast niejaki Konop z Shadows
pokazał takie tam różne, no wiecie, takie z
tym, no, tak po screen'ie latało, no i te
takie z tymi co się ruszają, i jakiegoś
Wolfenstein'a 3D, i ludzie bili mu brawo, i nie
wiadomo czego się tak cieszyli, przecież
bufet mimo tego, że miał być czynny całą
dobę, był już zamknięty. A póżniej były
muzyczki na Atari, i tego już się nie da
opisać. Jakieś 8-9 strawnych modułów, na
ogólną liczbę 20-stu. Większość ludzi olała
sprawę i wytrwała tylko do dziesiątego
modułu, przyznając im punkty, a reszta
była milczeniem. Ufffff........... Już po
compo'tach. Teraz tacy goście wzięli się do
licznia głosów, a reszta kopiowała, snuła
się po sali, spała, głodowała i grała w
marynarza, kto ma iść do sklepu po żarcie.
Ja z Gregiem w oczekiwaniu na wyniki
ułożyliśmy się na ławie w holu. Nie, nie, nic
z tych rzeczy, zresztą była bardzo wąska,
a poza tym byliśmy lekko zmęczeni. Ława jak
ława, jednak miała tę jedyną zaletę, że pod
nią był bardzo ciepły grzejnik. Greg co
prawda nie podzielał mojego entuzjazmu
wobec znalezionego miejsca na kimanko, ale
potrafię go zrozumieć, bo leżał po stronie
gdzie nie było grzejnika. Po czasie, który
wystarczył mi na to, żeby sobie uświadomić,
że jest mi ciepło i mogę spać, usłyszałem z
głównej sali niebiański głos wołający : 'A
teraz zostaną ogłoszone wyniki compo'tów'.
No, jak wyniki, to ja posłucham. I za moment
kopałem w Grega, bo zajął pierwsze
miejsce na msx-compo (xe/xl). Trochę nie
wiedział co się dzieje, krzyczał, że to było
ostatni raz, już nigdy nie będzie się
zakradał do prosektorium, ale udało mi się
go doprowadzić po nagrodę, którą
oczywiście się nie podzielił ( nawiasem
mówiąc, nie miał czym ). Póżniej się
dowiedziałem kto ma drugie i trzecie, i całej
reszty wyników, ale tego szukajcie dalej.
No, po compo'tach, to tak jak po party,
więc trzeba sobie powiedzieć do widzenia i
pora się zbierać do domciu. Pierwszym
udało się to zrobić prawie równo z
ogłoszeniem wyników, reszta albo spała,
albo udawała że coś je, a my ( czyli Bac,
Greg, Slaves, i ja), po stwierdzeniu
znacznego odrętwienia na sali
postanowiliśmy opuścić tę miłą salkę, i
popędzić w stronę dworca kolejowego,
gdzie jak sama nazwa wskazuje powinny być
pociągi. Im bliżej byliśmy dworca, tym
bardziej ogarniało nas przeczucie, że coś
jest nie tak. Nie tak albo z tymi goścmi co
stali na zewnątrz dworca o trzeciej w nocy,
albo z dworcem. Ci wielbiciele nocnej zimowej
aury okazali się ludżmi z Pentagram'u, a
dworzec okazał się zamknięty, z powodu
pani, która sobie sprzątała w środku. Tak
się przejęła jak zobaczyła tylu
wspaniałych mężczyzn, że z wrażenia kurwa
jedna myła jedno miejsce na tej posadzce
z pięć razy. Ale my lubimy sprzątaczki,
dlatego dopingowaliśmy jej całe 40 minut, a
póżniej stwierdziliśmy, że już jej nie
lubimy i idziemy na autobus. Autobus w
stronę Katowic mieliśmy za jakieś 8 minut,
więc ................ Tak, zgadłeś czekaliśmy całe
8 minut. Pierwszy kawałek lodu, który
usłyszał autobus, poinformował resztę i
po chwili, ku naszej dzikiej radości i przy
trzasku uderzających o siebie kończyn
górnych, ujrzeliśmy naszego wybawiciela.
Po wejściu do środka szybko zmieniliśmy
zdanie co do tego autobusiku ( czy raczej
lodówki na kółkach ). Ale w końcu udało się
nam dotrzeć do Katowic, kosztowało nas to
masę bólu, płaczu, krzyku, i tak dalej, ale w
końcu. W Katowicach, no wiadomo, każdy
zapakował sie do pociągu i sruuu do domciu
pod pierzynkę. Mógłbym jeszcze smucić, co
ciekawego można spotkać na katowickim
dworcu, gdzie jest najlepsze miejsce na
przesiadówki, i tak dalej, ale ..............
Nie będę wyrażał swojej opini o party, na
pewno znajdą się lepsi od mnie, którzy
będą potrafili oddać cały urok tego...........
@'&%%&$#".
Ale party rulez mimo wszystko !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Do zobaczenia w Ornecie !!!!!
Dhor
Ps. Wszystki nazwy, nazwiska, imiona, marki
komputerów, butów i napojów, oraz line
lotnicze występujące w artykule są
fikcyjne i nie mają odpowiedników w
rzeczywistości.
Ps. Wszystkie nazwiska, mimo, że nie mają odpowiedników w rzeczywistości, zostały wykorzystane bez niczyjej zgody.