"Rodzinka - opowiadania"
------------------( Jaskier/Taquart )-
Niniejsze opowiadania pochodzą ze zbiorku opowiadań Giovannino Guareschiego pt. "Rodzinka", które zamieszczamy, gdyż zaczyna nam już brakować tematów związanych z komputerami. Może wypadało by tylko powiedzieć dlaczego pokazujemy opowiadania akurat tego, a nie innego autora i dlaczego w ogóle kogokolwiek. Opowidania Guareschiego są właściwie felietonami, które autor pisał mniej więcej w latach 1950-54. Od felietonów innych autorów różnią się jednak chociażby tym, że praktyczie nie wchodzą one w sprawy polityki. (Co potrafi obecnie nieźle wkurzyć.) Ponadto mam dość poważne podejrzenia (na podstawie znajomości wszystkich opowiadań), że opisywane tam wydarzenia zdarzyły się naprawdę, zostały jedynie przez autora nieco podkolorowane. Niektóre z tych felietonów są wręcz tak przezabawne, że postanowiłem je upublicznić. Oto pierwsza partia trzech opowiadań ale najpierw, ponieważ zostało trochę miejsca w edytorze, fragment który znajduje się na tylnej okładce książki:
"Teraz opowiem wam wszystko o sobie.
... Urodziłem się 1 maja 1908 r. w Fontanelle do Roccabianca, uroczym i wesołym miasteczku na Nizinie Parmeńskiej, i otrzymałem imię Giovannino.
Moje pełne imię i nazwisko brzmi Giovannino Guareschi i mam dokładnie tyle lat, ile może mieć młodzieniec urodzony w 1908 r. Mam dwoje dzieci, które bardzo lubię. Jedno nazywa się Alberto, drugie - Carlotta. Wynika to z tego prostego faktu, że jedno jest płci męskiej, a drugie żeńskiej. Również płci żeńskiej jest ich matka, pani o wiele sympatyczniejsza, gdy była jeszcze panną. Moje dzieci i żona mają w sumie 78 lat. Córka i matka mają razem 62 lata, a syn i matka 66 lat. To wszystko, co mogę powiedzieć o wieku mojej żony. Aby wam ułatwić rachunek, mogę dodać, że córka ma 12 lat...
Z dużym pożytkiem uczęszczałem do liceum klasycznego, gdzie nauczyłem się, jak nie powinien pisać dziennikarz. Potem uczęszczałem na uniwersytet, ale jak dotąd nie zdążyłem go ukończyć. Jedyny kłopot polega na tym, że nie pamiętam, co studiowałem - prawo czy medycyne.
Piszę i rysuję, ale nie jestem w stanie powiedzieć, czy uważam się za rysownika, czy też za pisarza.
Jestem tytanem pracy i pod względem tym jestem radością mojej rodziny, a dzieci często stawiają mnie za przykład swojej matce. Ja natomiast jestem głęboko wdzięczny moim rodzicom, że wydali mnie na świat, a Opatrzności, że nie stworzyła mnie ani gorszym, ani lepszym niż jestem. Chciałem być dokładnie taki, jaki jestem..."
------------------------------------
PATENTOWANA DRABINKA
Urodziłem się przed tamtą wojną, mniej więcej w czasie trzęsienia ziemi w Mesynie, a jeszcze kilka dni temu nie miałem pojęcia, że patentowana drabinka to jest coś, co kosztuje dwadzieścia cztery tysiące siedemset trzydzieści lirów. Wiedziałem tylko, że kiedy trzeba wbić gwóźdź dosyć wysoko w ścianę albo sciągnąć z górnej półki rocznik 1899 "Domenica del Corriere", muszę zawsze wznosić przedziwne konstrukcje z krzeseł i stolików.
Toteż kiedy przed kilku dniami zobaczyłem piękną drabinkę z drzewa, o sześciu stopniach, taką, co to się otwiera i stoi mocno o własnych siłach, pomyślałem sobie po prostu, że dobrze byłoby ją kupić.
Odwagi dodała mi okoliczność, że była ze mną Pasionaria i że ona, obejrzawszy uważnie drabinkę, uznała ją za całkowicie zadowalającą.
- Doskonale - oświadczyła. - Będzie można się bawić w "dzień-dobry-pani-teraz -muszę-iść-na-górę-gotować-zupę".
Wobec tak niezbitej argumentacji poprosiłem właściciela sklepu o przysłanie mi drabinki do domu, a kiedy nadeszła, okazało się, że kosztuje dwadzieścia cztery tysiące siedemset trzydzieści lirów, ponieważ dwadzieścia wynosił ogólny podatek dochodowy, do tego zaś dochodził narzut stały w wysokości dziesięciu lirów, a to dlatego że patentowane drabinki muszą się przyczyniać do zrównoważenia bilansu państwowego.
Margherita była obecna przy płaceniu rachunku i zachowała zupełny spokój. Ograniczyła się tylko do zapytania, czy drabinka działa napędem elektrycznym, czy gazowym. A kiedy wyjaśniłem, że drabinka funkcjonuje na tej samej zasadzie, co wszystkie inne drabinki nie patentowane, i nie posiada żadnego mechanizmu, który pozwalałby wchodzić na nią i schodzić z niej automatycznie, po prostu za naciśnięciem guziczka, cień smutku pojawił się w jej oczach.
- Trudno, za wojny trzeba płacić, za te przegrane także - powiedziałem do Margherity. Ale ona potrząsnęła smutno głową i rozpogodziła się dopiero, gdy jej zakomunikowałem, że drabinka zrobiona jest z buka "parowanego".
- Drabinka parowa! - wykrzyknęła. - Więc coś mechanicznego jednak w niej jest.
Postawiliśmy drabinkę na środku największego pokoju i wszedłem po jej sześciu stopniach, z których każdy kosztował 4121,66 lirów.
Margherita, Pasionaria i Albertino przyglądali mi się z widocznym respektem.
- Giovannino - westchnęła Margherita - kiedy tak patrzę z dołu, wydajesz mi się jak gdyby wychylony w przyszłość. Jakże drobna i krucha muszę ci się wydawać, widziana z tak wysoka!
Uniósłszy ręke dotknąłem z łatwością sufitu. Poruszyłem się, stanąłem na jednej nodze, potrząsnąłem patentowaną drabinką: nie wydała bodaj najlżejszego skrzypnięcia; stała niewzruszenie na swoim miejscu, jakby miała nogi przyśrubowane do podłogi.
Doznałem jednej z największych w moim życiu satysfakcji.
- Przy tak pracującym rzemiośle możemy być o odbudowę spokojni - powiedziałem dumnie.
Tu jednak trzeba wziąć pod uwagę, że nawet najlepsze patentowane drabiny, z wyjątkiem drabin podwójnych, mają tę właściwość, że po jednej stronie są regularne stopnie, po drugiej natomiast wsparte są na dwóch drągach, połączonych u dołu poprzeczką, a u góry przymocowanych dwoma mocnymi ćwiekami, tak aby dać drabince solidne oparcie.
Błędem, który w odniesieniu do takich patentowanych drabinek popełniają często ludzie o temperamencie sentymentalnym, jest to, że wprawdzie wchodzą na drabinkę po stronie zaopatrzonej w stopnie, ale schodzą z niej stroną drugą, zapominając o jej właściwościach konstrukcyjnych.
Ja właśnie należę do ludzi o temperamencie sentymentalnym, więc wszedłszy na szczyt drabinki po sześciu stopniach, w dół zrobiłem jeden jedyny krok, czyli mówiąc po prostu, zwaliłem się na ziemię.
Albertino, który jest chłopcem rozważnym i nie chce się kompromitować, zapytał mnie, czy spadłem.
Margherita popatrzyła na mnie.
- Teraz czuję, że jesteś bliżej mnie, Giovannino - powiedziała w zadumie.
W jej słowach nie było nic prócz serdecznego przywiązania, ja jednak odpowiedziałem jej raczej zgryźliwie, na co rozłożyła bezradnie ręce.
- Nie myślałam, że zrobiłeś sobie coś złego: przecież to patentowana drabinka?
- Owszem, patentowana, ale kiedy człowiek spada z drabiny, patenty nie działają. Działa tylko prawo grawitacji.
Margherita potrząsneła głową.
-Po cóż w takim razie ludzie tak się wciąż miotają i walczą, i szarpią się w tej nieustannej pogoni za zmianami, za czymś nowym i rewolucyjnym, skoro w końcu muszą uznać, że jedyne niezłomne prawa to prawa natury? Czyż człowiek sprzed tysiąca lat nie spadał z góry na dół tak samo, jak ty spadłeś dzisiaj?
Aż do tej chwili Pasionaria zachowywała pełną godności rezerwę; teraz stanęła przed Margheritą, mocno wsparta na szeroko rozstawionych nogach, i powiedziała stanowczym tonem:
- Ty teraz pokaż, jak się spada, skoro lepiej potrafisz!
------------------------------------
FURTKA
Pierwszym trudnym problemem, jaki stanął przed nami w nowym domu, był problem furtki.
Otwieranie i zamykanie małej żelaznej furtki polakierowanej na szaro nie jest samo w sobie operacją skomplikowaną; komplikuje się jednakże, jeżeli do tej furtki istnieje tylko jeden jedyny klucz. Wtedy ten, kto nie ma klucza, musi dzwonić, a otworzyć mu musi ktoś, kto jest w domu.
A gdyby nawet zamiast jednego klucza były dwa lub trzy, jakże powierzyć klucz dzieciom? Nie należy dawać dzieciom kluczy do domu. Bo jak wtedy radziliby sobie inni?
Problem był poważny, ponieważ o ósmej rano Albertino i Pasionaria musieli wychodzić do szkoły, a w tym celu konieczne było przejście przez furtkę.
Wobec zupełnego braku służby domowej jedno z rodziców dwojga malców musiało koniecznie wstać z łóżka o godzinie ósmej i otworzyć furtkę. Ale jeżeli tak się nieszczęśliwie składa, że ojciec pracuje do późnej nocy i idzie spać koło piątej, a organizm matki jest absolutnie niezdolny do przyjęcia pozycji pionowej przed dziesiątą rano, problem, który dla 98 procent rodzin ma znaczenie wręcz znikome, nabiera wyjątkowej doniosłości.
Pierwszego ranka wstałem ja, drugiego- - Margherita. Trzeciego nie wstało żadne z nas, a Albertino i Pasionaria zastali brutalnie przepędzeni do siebie. Jednakże tegoż jeszcze wieczora zastanowiliśmy się z należytą powagą nad tym problemem.
Zgodnie odrzuciliśmy koncepcję zmuszania dwojga malców do przełażenia co rano przez mur.
- Zapewne wpłynęłoby to nawet dobrze na ich sprawność fizyczną - powiedziała Margherita - ale narażałoby ich także na poważne niebezpieczeństwa.
Odrzucony zastał również projekt przebicia w murze otworu wystarczająco dużego, żeby się przez niego przecisnęli. Równie dobrze można by zostawić furtkę otwartą.
Kiedy z kolei zdyskwalifikowany został, z oczywistych przyczyn natury moralnej i porządkowej, pomysł dorobienia drugiego klucza i powierzenia go dzieciom, pozostało już tylko, jako jedyne wyjście, zaopatrzenie furtki w elektryczny zatrzask, działający za pociśnięciem guzika w przedpokoju. Dzieci mogłyby w ten sposób otwierać furtkę, a po wyjściu zatrzaskiwać ją mocno, tak aby zamek zaskoczył.
Sprawa jednak nie była prosta, wymagała udziału murarza, elektryka, ślusarza i niemałej zaliczki na pobory ojca rodziny. I oto nagle błysnęła mi genialna myśl.
- Margherito, szukamy prawdy daleko, a ona prawie zawsze jest tuż przy nas, czasem nawet w nas samych. Sprawa jest prosta: dzieci otwierają furtkę, po wyjściu zamykają ją przepisowo na dwa spusty i wpuszczają klucz do skrzynki na listy, umocowanej po wewnętrznej stronie furtki.
Urządziliśmy natychmiast próbę generalną. Albertino i Pasionaria otworzyli furtkę, wyszli, zamknęli furtkę na dwa spusty, wpuścili klucz do skrzynki. Wtedy ja wziąłem kluczyk od skrzynki, otworzyłem drzwiczki, wyjąłem klucz i otworzyłem furtkę.
- Wspaniale - orzekła Margherita. - Teraz ja spróbuję.
Wydobyła klucz ze skrzynki, otworzyła furtkę, wyszła, przekręciła klucz dwa razy i wsunęła go w otwór skrzynki.
Była dziewiąta wieczór i oto znaleźliśmy się wszyscy czworo na ulicy; było pieskie zimno, a Margherita i ja mieliśmy na sobie szlafroki i ranne pantofle.
Margherita spojrzała na mnie zaniepokojona.
- Giovannino - powiedziała. - Nie wiem dokładnie, ale mam takie uczucie, jakby coś było nie w porządku.
- Rzeczywiście - odparłem. - Jeżeli nie uda nam się namówić kota, żeby otworzył skrzynkę na listy, wyjął klucz od furtki i podał go nam, przypuszczam, że będziemy musieli przenocować na dworze. Z tym, że jutro rano będziemy w takusieńkiej sytuacji jak teraz.
Kiedy się mówi "furtka", ma się zazwyczaj na myśli coś z pewnej ilości żelaznych prętów złożonych w kształt mniej lub więcej artystyczny. I w rzeczy samej nasza furtka była takim splotem żelaznych prętów; ale przezorność ojca rodziny skomplikowała sprawę, zaopatrując furtkę w bardzo mocną metalową siatkę uniemożliwiającą komuś, kto miałby złe zamiary, wsunięcie ręki przez sztachety i maipulowanie przy zamku albo przy skrzynce do listów.
Nakłoniliśmy Albertina, żeby przelazł przez mur. Jakaś starsza para małżeńska przechadzająca się ulicą wypowiedziała na cały głos uwagę, że tylko w dzisiejszych czasach można znaleźć rodziców do tego stopnia bezmyślnych, aby uczyli własne dzieci takich rzeczy.
- Za moich czasów ojcowie spuszczali synom lanie za przełażenie przez mury i furtki - powiedział on.
- A matki nie spacerowały nocą po ulicy w szlafrokach - dorzuciła ona.
Z chwilą kiedy Albertino znalazł się po tamtej stronie, reszta przedstawiała się najprościej w świecie: wystarczało otworzyć skrzynkę do listów, wyjąć klucz i otworzyć furtkę.
Ale oczywiście skrzynka była zamknięta: Margherita po wyjęciu klucza zamknęła drzwiczki i kluczyk schowała do kieszeni. Nic wielkiego, trzeba było teraz po prostu podać go Albertinowi; ale tu Margherita dopuściła się niewybaczalnej lekkomyślności i zamiast podać kluczyk, wsunęła go w otwór skrzynki do listów.
Wdrapałem się na mur i kiedy za cenę niemałych ofiar zdołałem się przez niego przedostać, nie był to jeszcze koniec przygody; po mnie przelazła Margherita i był to spory wyczyn, nawet jeżeli wdrapując się na mur miała we mnie oparcie moralne, a schodząc z niego - oparcie fizyczne. A zaledwie stanęła na ziemi, z ulicy dał się słyszeć głosik Pasionari:
- A mnie kto przeprawi?
Musiałem odbyć jeszcze raz tę samą drogę, spuścić się na ulicę, podsadzić na mur Pasionarię, przekazać ją Marghericie, wdrapać się z powrotem i zejść. W sumie trzy kursy do góry i trzy na dół.
W domu rozpaliliśmy ogień i kiedy już przyszliśmy do siebie, zaczęliśmy rozważać problem odzyskania obu kluczy.
Ze zdumiewającą beztroską Margherita wypowiedziała swój pogląd: wystarczy wyjąć furtkę i obrócić ją do góry nogami. Ja natomiast uważałem, że znacznie prostsze będzie odśrubować skrzynkę i ją tylko obrócić do góry dnem.
O północy wszystko było już doprowadzone do porządku i Margherita westchnęła boleśnie.
- Tak więc zostaję skazana na nieustanne siedzenie w domu - powiedziała. - Mam być żywcem pogrzebana!
- Nie, Margherito, to doświadczenie było dla nas bardzo cenne, ukazało nam pułapkę ukrytą na dnie systemu; musimy pamiętać, żeby ostatnia wychodząca z domu osoba nie wpuszczała klucza do skrzynki, tylko chowała go do kieszeni.
Nazajutrz rano odbyła się pierwsza praktyczna próba: Albertino i Pasionaria wyszli o ósmej do szkoły, zamknęli za sobą furtkę, a klucz wpuścili do skrzynki. Całe nieszczęście w tym, że Albertino kluczyk od skrzynki włożył do kieszeni i o dziesiątej, kiedy musiałem wyjść, nie mogłem wydostać klucza od furtki i musiałem przeleźć przez mur.
Aprowizacja domu odbywała się tego ranka w ten sposób, że pomocnicy sklepowi przerzucali zamówiony towar przez mur. Wróciwszy o jedenastej, znowu musiałem się wdrapywać. W południe Albertino i Pasionaria wrócili, odzyskaliśmy kluczyk i mogłem nareszcie otworzyć furtkę.
Margherita gniewała się na dzieci.
- Od dzisiaj kluczyk od skrzynki będzie u mnie! - oświadczyła stanowczo. - Coś podobnego nie może się więcej powtórzyć.
O trzeciej wyszła razem z dziećmi, a ponieważ ja pracowałem w moim pokoiku na poddaszu, zamknęła furtkę i wrzuciła klucz do skrzynki. O czwartej zatelefonował ktoś do mnie i musiałem co tchu pędzić na plac Katedralny w pilnej sprawie. Ale cóż - kluczyk od skrzynki był u Margherity, przelazłem więc przez mur.
O szóstej wróciła Margherita sama, bo dzieci zostały u pani Marcelli na Corso Sempione, i stanęła przed zamkniętą furtką, od której klucz spoczywał w skrzynce.
Ja wróciłem sporo później, koło ósmej; Margherita przechadzała się tam i z powrotem przed furtką.
Naprawdę nie czyłem się na siłach, aby jeszcze raz przeleźć przez mur; poszliśmy więc do restauracji i przenocowaliśmy w hotelu.
Nazajutrz była niedziela i dopiero późnym popołudniem Alberino i Pasionaria wrócili do domu. Kazałem Albertinowi przeleźć przez mur, sam podałem mu kluczyk od skrzynki i nareszcie mógł nam otworzyć.
- Istny dom wariatów - zauważyła z niesmakiem Pasionaria. - Mam tego powyżej uszu. Pewnego dnia zabiorę się i wyprowadzę.
- I dokąd to? - zapytała ironicznie Margherita.
- To już moja rzecz - odpowiedziała Pasionaria.
Teraz Albertino i Pasionaria wychodzą rano przez okno parteru wprost na ulicę. Ale tak dłużej być nie może. Albo wymyślimy jakiś system, albo przestaną chodzić do szkoły. Wiedza jest piękną rzeczą, ale zdrowie ważniejsze.
------------------------------(CDN)--